RANEK
Wokoło słychać nieustający szum wody, która obija kamienie i beton napotkany na swojej drodze jak Marcin Najman klepiący w matę tuż po wejściu na nią.
Załoga śpi, by nabrać sił, by po przebudzeniu ruszyć w dalszą długą drogę. Za nimi i mną dwa pierwsze, ale jakże wyczerpujące dni.
Ostatnie mile poprzedniego dnia pokonaliśmy we wszechogarniających ciemnościach. Od początku przebyliśmy ich już… 500! Ponad 800 kilometrów za nami!
Check list:
Załoga – 4 z 4 ✔
Jednostka jeżdżąca – Dacia – ✔
Zapasy żywności – pozostało 63 %
Zapasy rumu – pozostało… 20 %
Stan wskaźnika paliwa – rezerwa
Uwaga!
Straty w sprzęcie – Słowaccy piraci na rynku w Bratysławie pokusili się na naszą torbę od aparatu – na szczęście nie było go w środku!
Znajdujemy się na obrzeżach miejscowości SIÓFOK– nieopodal Szekesz… Szekeh… SZEKESFEHERVARU – ahh… te Węgry!
WSPOMNIENIA Z WIECZORA…
Trafiliśmy tutaj około północy, w poszukiwaniu miejsca do rozbicia tymczasowego obozu do spędzenia tej nocy i regeneracji sił.
To była najciemniejsza noc jaką pamiętam! Nie widać było zupełnie nic!
Szukając po omacku, jakby światła przednich reflektorów były niewystarczające dla głębi mroku, który nas otaczał, trafiliśmy tutaj. Tak jakby wewnętrzny kompas mówił: wjedź w tę uliczkę, później tam głęboko w ciemność, pomiędzy tymi drzewami, tą wąską dróżką, jedź, a znajdziesz miejsce do odpoczynku!
By nagle z ciemności wyłoniła się tafla niezmierzonej wzrokiem wody, wyglądającej jak rozlany falujący i rozwiany wiatrem najczarniejszy z atramentów. Zapierający dech, bezkresny przestwór hektolitrów płynu pochłaniającego każdą drobinkę światła jak kosmiczna czarna dziura.
— Ale to jest piękne… — już nie wiem czy to głos kogoś z załogi czy mój wewnętrzny przerwał tę ciszę zadumy.
Dopiero wtedy na brzegu, kawałek od nas zobaczyliśmy dwie postacie, widoczne przede wszystkim przez żarzące się świetliki przed ich ustami, powstałe z palącego się intensywnie tytoniu.
— Wojtek! Bartek! Wychodzimy porozmawiać! — powiedziałem bez chwili zawahania. Przecież gdzieś musimy spędzić tę noc.
Wyszliśmy. A postacie widziane przez nas okazały się miejscowymi wędkarzami. Tych dwóch postawnych mężczyzn, w okolicach pięćdziesiątki, nie mówiących w żadnym innym języku od ojczystego węgierskiego, zapamiętamy na długo. Jakimś cudem się dogadaliśmy, pomogła nowoczesna technologia, czyli tłumacz elektroniczny oraz dużo, bardzo dużo uśmiechu, życzliwości i gestykulacji.
I tak oto wskazali nam miejsce na rozbicie namiotu, 5 metrów od brzegu największego jeziora, nie tylko Węgier, ale również całej Europy Środkowej! Przez miejscowych ten ogromny zbiornik nazywany jest morzem. I naprawdę, gdy się go widzi, nie ma się co temu dziwić!
A my jak widać nie zawiedliśmy się na powiedzeniu: „Polak Węgier, dwa bratanki… itd”.
Dzięki Panowie Wędkarze!
TYMCZASEM…
Gdy załoga jeszcze śpi, czas wstawać, zrobić śniadanie, zaparzyć kawę!
Wypakowując część zapasów i rozpalając naszą przenośną kuchenkę gazową uświadamiam sobie w jak pięknym miejscu się znajdujemy. Nie przeszkadza mi dziś to, że na wyprawie nie ma z nami kucharza. Więcej jedzenia dla nas! 🙂
Gdy autorska mieszanka ryżu, jajek, warzyw i kiełbasy dochodzi. A woda zaczyna się parzyć na poranną mocną kawę, budzę resztę by zobaczyli to co ja!
Co to będzie za poranna kawunia! Co to będzie za posiłek!
Dla takich chwil chce się żyć!
Według naszych przedwyprawowych zapisków – nazwa Balaton pochodzi od słowiańskiego rdzenia boltьno(-je ezero), które oznacza „błotne (jezioro)”. Nazwa łacińska i niemiecka oznaczają „płytkie jezioro”. Dla mnie oba te tłumaczenia nie pokazują potęgi i piękna tego co widzę. Dla mnie Balaton pozostanie Majestatycznym Węgierskim Morzem Atramentowym z dzisiejszej nocy!
Czas składać obóz, pakować się i ruszać dalej, w stronę przygód czekających nas w następnych dniach wyprawy. Oby przyniosły nam jak najwięcej takich miejsc, ludzi, wspomnień i doznań!
Coraz bardziej rozumiem, że cel jest ważny, ale najwięcej daje odpowiednie pokonywanie drogi do niego i chłonięcie jej całym sobą!
Ahoj Przygodo!
DK