Albania była dziesiątym krajem podczas naszej CoolTourowej podróży i jak to zwykle miało miejsce, wjechaliśmy do niego już po zmroku. Celem od samego początku była oczywiście stolica Albanii – Tirana, do której mieliśmy wtedy 107 km. Wybiła godzina 23. Za Daleko.
Na horyzoncie zapadł już zmrok, a nasz kierowca – Dominik, po raz kolejny stanął przed wyzwaniem przejechania w stronę doliny kolejną już krętą górską asfaltówką. W końcu dojechaliśmy do pierwszego miasteczka, niewielkiego Perrenjas (5 847 mieszkańców). Nadrzędnym celem każdego z członków naszej Ekipy było znalezienie miejsca do noclegu w nieoczekiwanej przez nas sytuacji, kiedy blisko środka nocy znaleźliśmy się w kolejnym nowym, ale zupełnie nieznanym kraju. Plan jak najszybszego dojazdu do Tirany, już jakiś czas temu przestał obowiązywać.
Cel: promocja „Kultury Uśmiechu”
Doświadczeniami po kilkunastu dniach w zorganizowanym przez nas artystyczno-podróżniczym projekcie CoolTour’a de Europe swoje pierwsze kroki kierowaliśmy do osób pracujących na pobliskich stacjach benzynowych.
W miasteczku Perrenjas było to jedno z pierwszych miejsc, które mijaliśmy po przekroczeniu tabliczki. W naszym wypadku mieliśmy do wyboru: 1) angielski lub 2) metoda serdecznego uśmiechu oraz gestykulacja. Przemiły starszy Pan oglądający na swoim benzynowym posterunku operę mydlaną pokierował nas do znajdującej się kilka kroków dalej restauracji „Bar Restaurant Botanika”. Tutaj na szczęście udało się bardzo łatwo porozumieć w języku angielskim, a po dłuższej chwili menadżer restauracji nieoczekiwanie oddelegował nam do pomocy młodego kelnera, który pojechał z nami m. in. do bankomatu – nie byliśmy przekonani czy płatność kartą w okolicy wchodzi w grę.
Wymieniliśmy podziękowania oraz szczere serdeczności i ruszyliśmy na dalsze poszukiwania miejsca do nocnego spoczynku. W okolicznym sklepie otrzymaliśmy radę, która okazała się strzałem w dziesiątkę – campingi wokół Jeziora Ochrydzkiego.
Czyżby to Lin?
Kiedy stoisz na rozdrożu, jedziesz w prawo albo w lewo… Mijając na początku nocy drogowskaz na lewo – na Lin, jeszcze nie wiedzieliśmy, że to nie ostatni raz kiedy wpada nam w oko. Kierując się wskazówkami postawnego, choć sympatycznego właściciela rodzinnego sklepu spożywczego pojechaliśmy właśnie tam.
Droga była wyboista, a okolica mroczna i nie do końca bezpieczna. Nasz drugi kierowca – Wojtek, widząc gdzie się zapuszczaliśmy snuł niemal katastroficzne myśli. Zresztą nie do końca bez podstaw. Wioska wyglądała na rybacką, z dużą liczbą małych ciemnych ceglanych domków ciągnących się wzdłuż kamienistej drogi. Głucho, cicho, przynajmniej do momentu kiedy po kilku minutach nie dotarliśmy przed miejscowy bar. Ze wspólnych wspomnień pamiętamy, że wyglądał na bardzo nieciekawą dla nas spelunę – istna wioska rybacka po zmroku.
Jadąc wzdłuż domków położonych nad Jeziorem Ochrydzkim przeciskaliśmy się przez kolejne wąskie uliczki wioski, by niemal na końcu spotkać naszego trzeciego – w tej historii – przewodnika. Był mężczyzną włosko-albańskiego pochodzenia, którego spotkaliśmy w półmroku ciasnych uliczek, w okolicach północy.
Piano, Piano. Vicino, vicino!
Powtarzał wyjątkowo dźwięcznie nasz ulubiony włoski kompan. Pierwszy raz spotkaliśmy się „Na żywo” z muzykalnym językiem włoskim, którego słuchanie przynosiło nam wiele uśmiechów i niemalże fascynacji. Polecił nam Camping Erlin znajdujący się kilka km od wioski Lin. Niemal zupełny mrok, w kraju dla nas egzotycznym – chociaż mogło nam się to tylko zdawać.
Nasze otwarte, chociaż z głową, podejście zaowocowało rozpoczęciem jednej z najlepszych znajomości jakie zawiązaliśmy. Po przyjeździe na miejsce nasz nowy przyjaciel przedstawił nas nocnemu zarządcy przybytku jako Serdecznych Przyjaciół. W rewanżu, z uśmiechami na twarzach, zaoferowaliśmy, że na drugi dzień zabierzemy go ze sobą w stronę Tirany, gdzie zrządzeniem losu się wybierał.
Poniżej kilka zdjęć z urokliwego campingu Erlin, znalezionego pośrodku niczego, w istnym mroku, ale dzięki serdeczności miejscowym. Szukaliśmy lokacji, by móc się bezpiecznie rozbić i spędzić noc, a znaleźliśmy – jak ujął to Wojtek – miejsce, gdzie „na luzie mógłby się ożenić”.